Wstęp

o
Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że kiedykolwiek wyruszę z plecakiem w odległe i egzotyczne strony, do krajów tak bardzo odmiennych kulturowo od Polski. Wprawdzie czasy się zmieniły, ale dla przeciętnego Polaka nadal szczytem urlopowych marzeń są Egipt i kraje europejskie. O Indochinach, owszem, chętnie się czyta, może nawet marzy, ale już podróż w te rejony wydaje się ofertą wyłącznie dla odważnych, zahartowanych
i zarażonych bakcylem dalekiej przygody lub dla tych, którzy mając zasobne portfele, mogą sobie pozwolić na bezpieczną i wygodną formę dalekiej eskapady pod skrzydełkami biura podróży. Takie były moje do niedawna przekonania.

Przypadki tworzą jednak rzeczywistość.

Przypadki tworzą jednak rzeczywistość. Mój mąż niespodziewanie odnalazł na Facebooku swego kuzyna, o którym ślad zaginął. Okazało się, że mieszka w Bangkoku i właśnie ma zamiar przylecieć do Warszawy, aby wraz z rodzinką odwiedzić swoją mamę. W tej sytuacji zaaranżowanie spotkania i ponowne zacieśnienie rodzinnych więzów stało się oczywistą koniecznością. No i podczas wizyty tajsko-polskiej rodziny w naszym mieszkaniu padło z ich strony hasło: „Zapraszamy”.
Początkowo nie traktowaliśmy tego zbyt poważnie. To miłe, że kuzyn zaprasza nas do Tajlandii – pomyślałam, brzmi nawet nieźle, ale jest kompletnie nierealne chociażby ze względu na astronomicznie wysokie ceny biletów lotniczych do Bangkoku. Mimo to co jakiś czas z ciekawości śledziliśmy stronę jednego z niemieckich biur podróży, na której pojawiały się oferty Super Last Minute. I pewnego dnia stało się coś nieoczekiwanego: upolowaliśmy lot za cenę w sam raz na naszą kieszeń. Bez większego zastanowienia postawiliśmy wszystko na jedną kartę: podjęliśmy decyzję o kupnie biletów.

Z plecakiem przez
Indochiny

Anna Korzeniowska

o

Galeria

Galeria zdjęć z egzotycznych podróży Anny Korzeniowskiej.